Kiedy ktoś pyta Cię, jak się czujesz, co odpowiadasz? Czy potrafisz wprost powiedzieć: „Czuję złość, smutek, frustrację, gniew, nienawiść, zazdrość, radość”? A może raczej mówisz: „Czuję się dobrze”, „Wszystko normalnie”, „W porządku”, próbując opisać swój stan głową, a nie sercem? Może też zdarza Ci się uśmiechać, choć w środku wcale nie jest Ci do śmiechu?
Wielu z nas trudno jest mówić o swoich uczuciach wprost. Nikt nas tego nie nauczył – ani w domu, ani w szkole. Często dopiero dorastając, a czasem nawet już w wieku dojrzałym czy starszym, zaczynamy uświadamiać sobie swoje wnętrze. Do kontaktu z naszymi emocjami często zmuszają nas trudne doświadczenia, takie jak choroba, które wymagają konfrontacji z sobą samym, z dotychczasowym życiem, uczuciami i emocjami.
Często nie potrafimy też precyzyjnie nazwać swoich uczuć, choć ich spektrum jest bardzo szerokie. Zazwyczaj ograniczamy się do stwierdzeń: „Czuję się dobrze” lub „Źle”. U nas albo jest euforia, albo skrajne przygnębienie – nic pomiędzy. Bez względu na to, co pozytywnego wydarzy się w naszym życiu, odpowiedź pozostaje ta sama: „Jest normalnie”. W rzeczywistości człowiek wewnętrznie nie czuje ani radości, ani życia.
Większość życia spędzamy na myśleniu i analizowaniu – wszystko odbywa się w głowie. Okazywanie prawdziwych uczuć często postrzegane jest jako słabość, nadmierna emocjonalność, a nawet dziecinada. Bo czy dorosłemu człowiekowi wypada się złościć? Powinniśmy od najmłodszych lat uczyć się, że nasze ciało jest jak dysk twardy – zapisuje wszystko. Nie umknie mu żadna nieszczerość ani kłamstwo wobec samego siebie.
Te zapisane, niewyrażone uczucia to nie tylko nasze własne emocje wynikające z naszych przeżyć. To także uczucia naszych przodków – być może babci, prababci. Jesteśmy częścią większego, rodowego systemu obejmującego wiele pokoleń. Nie powstaliśmy w próżni, lecz jesteśmy kontynuacją naszych przodków.
Kiedy nie wyrażamy swoich emocji w momencie ich odczuwania, zapisujemy je w ciele. Nasz mózg wydaje polecenie: „Nie czuj bólu, smutku, żalu, gniewu.” Problem w tym, że w ciele nie ma oddzielnych półek na uczucia pozytywne i negatywne. Takie polecenie oznacza: „Nie czuj niczego.” W efekcie zamykamy się na wszelkie emocje, żyjąc pod swoistym znieczuleniem.
Taki stan może trwać latami – nawet 10 czy 20 lat. W końcu jednak przychodzi moment, kiedy nie da się iść dalej. Ciało mówi „stop”, często w nieprzyjemny sposób – poprzez bóle, choroby, nadwagę.
Jeśli zmagasz się z otyłością lub dużą nadwagą i masz wrażenie, że mimo jedzenia tylko zdrowych rzeczy, jak zielony groszek czy fasolka szparagowa, a ciasteczka jedynie podziwiasz z daleka, twoja waga nadal stoi w miejscu, warto spojrzeć na potencjalne przyczyny emocjonalne.
Oczywiście odpowiednia dieta i zdrowy styl życia mają ogromne znaczenie, ale bywają sytuacje, kiedy problem tkwi znacznie głębiej. Wówczas konieczna jest praca w innym obszarze, często we współpracy z innym specjalistą, aby skutecznie rozwiązać problem.
Jaka była/jest twoja relacja z mamą? Mama karmiła nas już od momentu poczęcia, więc nasza relacja z jedzeniem jest w rzeczywistości odzwierciedleniem relacji z mamą. To właśnie mama była naszym pierwszym pożywieniem – zarówno w czasie ciąży, jak i po narodzinach. Niezależnie od tego, czy karmiła nas piersią, czy butelką, w obu przypadkach zapisuje się w nas program: pokarm to mama. To od niej pochodzi poczucie bezpieczeństwa, troski i opieki.
W dorosłym życiu często pragniemy powrócić do tych uczuć, zaspokajając tę potrzebę jedzeniem, szczególnie słodkościami. Dążymy do tego, by na nowo poczuć moment karmienia, czuć się bezpieczni, zaopiekowani, otoczeni troską.
Jak sobie z tym radzić? Można spróbować praktyki przebaczenia lub terapii ustawieniowej, by uzdrowić relację z mamą i tym samym poprawić nasz stosunek do jedzenia.
Agresja wewnętrzna to uczucie, którego często unikamy, obawiając się je uzewnętrznić, by nie ranić innych lub nie odsłaniać swojego prawdziwego oblicza. Istnieją jednak zdrowsze, bardziej ekologiczne sposoby wyrażania tej emocji. Sport jest jednym z nich, ale równie ważne jest wyrażanie swoich uczuć wprost, np. poprzez komunikaty:
- złoszczę się,
- jest mi nieprzyjemnie, gdy…
- nie jestem gotowa na…
- nie chcę,
- nie zgadzam się.
Jak często nakładamy maskę osoby zawsze miłej, życzliwej, uśmiechniętej, podczas gdy wewnątrz aż kipi od emocji? Nasze ciało nie pozostaje obojętne na ten rozdźwięk.
Przekraczanie granic często zaczyna się od drobnych uwag, które stopniowo stają się coraz bardziej dotkliwe. Słyszysz, że nie tak się pomalowałaś, nieodpowiednio się ubrałaś, źle wydajesz pieniądze, nieprawidłowo siedzisz, stoisz, jesz, czy nawet wybierasz niewłaściwą pracę. To wszystko jest formą naruszania twojej wolnej woli i stanowi poważne nadużycie.
Każdy, kto ingeruje w twoje decyzje, narusza twoje osobiste granice. Jeśli nie potrafisz ich bronić – energetycznie lub słownie – twoje ciało może stać się swoistą „poduszką” chroniącą cię przed zewnętrznym światem. Dlatego jedną z kluczowych umiejętności jest nauczenie się ochrony własnych granic.
Warto też pamiętać, że sami często naruszamy własne granice, ignorując potrzeby naszego wewnętrznego dziecka – tego głosu w nas, który mówi, czego naprawdę pragniemy, a czego nie chcemy. Czy potrafimy go słuchać i respektować?
Czy siadasz do jedzenia, bo naprawdę czujesz głód, czy dlatego, że nadeszła pora obiadu? Zastanów się, jak to wygląda u ciebie. Czy to, co jesz w danej chwili, sprawia ci przyjemność, czy sięgasz po to jedzenie tylko dlatego, że za chwilę się zepsuje i szkoda byłoby je wyrzucić? Jeśli jemy nie z powodu głodu ani smaku, a jedynie dlatego, że coś zaraz straci swoją ważność, może to oznaczać zaburzenia w naszej psychice i relacji z osobistymi granicami. W ten sposób wysyłamy swojemu ciału sygnał: „Twoje uczucia nie mają znaczenia, jem to, bo szkoda mi tych 10 zł na pomidory.”
Tym samym stosujemy wobec siebie przemoc, ignorując potrzeby naszego ciała. A jeśli sami będziemy traktować siebie w ten sposób, świat zewnętrzny odpowie na to podobnie – zawsze znajdzie się ktoś, kto przekroczy nasze granice. Wszystko zaczyna się od najprostszych pytań: Czego ja chcę, a czego nie? Co czuję? Czy naprawdę chcę to zjeść, czy tylko wmawiam sobie, że muszę?.
Złość to jak pomarańczowa kontrolka w samochodzie – sygnał, że coś wymaga naszej uwagi. Jest to lampka ostrzegawcza, informująca, że ktoś na naszym terytorium odbiera nam władzę, przekracza nasze granice, narusza swobodę wolnej woli, a my zamiast reagować, uśmiechamy się i udajemy, że wszystko jest w porządku. Za każdym razem, gdy okłamujemy siebie, udając spokój na zewnątrz, mimo że wewnętrznie czujemy inaczej, złość zaczyna narastać.
To nie jest chwilowe uczucie – złość gromadzi się stopniowo, by w końcu wybuchnąć, gdy poczujemy, że miarka się przebrała, że ktoś „nacisnął nie ten guzik”. Czy zdarzyły ci się takie wybuchy? Może przez dłuższy czas pozwalałaś innym na przekraczanie swoich osobistych granic?
Niezwykle ważne jest, by nauczyć się kontaktować ze swoją złością, wyrażać ją, stawiać granice i mówić: „Nie, nie jestem głodna”, „Nie chcę tej pracy”, „Nie zostanę w tej relacji, w której nie chcę być”.
Rodowy system – nasze ciało to nie tylko zapis naszej osobistej historii, ale także historia naszych przodków: mam, babć, prababć. Zawiera w sobie wspomnienia trudnych czasów wojen, głodu, walki o przetrwanie, które były udziałem naszych przodków. Każdy z nas niesie w sobie echa takich wydarzeń.
Może twoja babcia straciła męża podczas wojny i nagle znalazła się w bardzo trudnej sytuacji? Musiała poradzić sobie z bólem i smutkiem, mając na utrzymaniu gromadkę dzieci. Jej priorytetem stało się przetrwanie, a nie wyrażanie uczuć.
Dziś żyjemy w czasach obfitości, z pełnymi półkami w marketach. Pomimo że mamy wszystko pod ręką, często odczuwamy silną potrzebę jedzenia dużych ilości. To może być efekt programów przekazywanych przez naszych przodków. Nasze ciało nie jest naszym wrogiem; działa z miłości, starając się zapewnić przetrwanie zgodnie z zakodowanymi w nim schematami.
Każdy z nas powinien postawić sobie za jeden z ważnych celów w życiu dążenie do życia w prawdzie. Oznacza to dążenie do stanu wewnętrznego, w którym nie ma dysonansu między tym, co myślimy, czujemy, mówimy i robimy. Życie w takiej prawdzie wymaga odwagi i może nie wszystkim wokół nas się spodobać. Jednak to nie o innych chodzi, lecz o nas samych – o nasze zdrowie, szczęście, wewnętrzny spokój i autentyczność.
Znowu, z nieukrywaną przyjemnością przeczytałem tego posta. Wiele z tego co Pani napisała trafia w sedno sprawy. Czytałem ten tekst dwa razy wyszukując potwierdzenia i zaprzeczenia z mojego własnego życia. W zasadzie jest tak jak Pani napisała z jednym ale… To jest bardzo kobiecy punkt widzenia, delikatny i empatyczny. Jest jeszcze drugi – męski. Trochę szorstki żeby nie powiedzieć wulgarny. Te dwa sposoby życia i wyrażania uczuć miłości złości wzajemnie się uzupełniają. Dla mężczyzny kobieca czułość jest odgromnikiem, dla kobiety męskie zdecydowanie poczuciem bezpieczeństwa. Po prostu ying-yang. Nasz świat był, jest i będzie zawsze dipolem. Coś się rodzi coś umiera, coś przyciąga coś odpycha. To o czym Pani pisze to sytuacje jednobiegunowe. Zachwianie równowagi. Jeżeli po obżarstwie przychodzi post to wszystko wraca do równowagi. Jednak w dzisiejszym świecie afirmuje się układy jednobiegunowe, pozbawione równowagi. Celowo wprowadza się zamęt sterowany polityczną poprawnością. Kiedyś na Linkedin napisałem jak radzę sobie że złością – po prostu naprawiam wszystko co wpadnie mnie pod rękę. Niestety normą jest wyładowywanie złości przez niszczenie czy nawet autodestrukcję. Cieszę się że są ludzie tacy jak Pani, umiejący w tak delikatny i sugestywny sposób ująć sedno sprawy. To napawa mnie nadzieją na przyszłość… Pozdrawiam.
Panie Piotrze,
Dziękuję z całego serca za komentarz i za miłe słowa. Jest mi niezmiernie miło, że poświęca Pan chwilę by przeczytać mój tekst i dzieli się swoją cenną opinią.
Trudno byłoby się nie zgodzić z tym co Pan napisał:). Tak, wszystko ma swoją stronę przeciwną, ważne by nie popadać w skrajności, a umiejętnie zarządzać tym dipolem. Złość ma potężną moc tworzenia lub niszczenia, siebie lub innych. Świadomy człowiek będzie wiedział jak zrobić z niej pożytek :). W moim przypadku najczęściej zamienia się w sprzątanie 🙂